header mask 90h

Kłamcy i krętacze w jędrzejowskim Urzędzie Miejskim

Poniżej historia pewnego pouczającego przypadku, obrazującego pojmowanie przez jędrzejowskich urzędników samorządowych obowiązku roztoczenia opieki nad bezdomnymi zwierzętami oraz zasad gospodarzenia publicznymi pieniędzmi.

Gazeta Jędrzejowska, 03.03.2010 - przeczytaj

Ok. 30 stycznia 2010 r. jędrzejowski Zakład Usług Komunalnych (odpowiedzialny tutaj za wyłapywanie bezdomnych zwierząt) odłowił starego, małego psa – pospolitego kundla. Działo się to w duże mrozy, zwierzę miało poważnie odmrożone łapy. Schronisko w Dyminach (znana smalcownia i umieralnia dla zwierząt), z którym Gmina Jędrzejów ma podpisaną umowę na odbiór bezdomnych zwierząt, odmówiło przyjęcia psa z powodu przepełnienia. Nie mając pomysłu, co dalej zrobić, zwierzę zamknięto w pomieszczeniach Zakładu. Następne dni psiak spędził na nieustannym wyciu (które słyszeli wszyscy okoliczni mieszkańcy) oraz żebraniu o pożywienie od pracowników ZUK-u (gmina nie zatroszczyła się o karmę dla niego).

W końcu, 8 lutego, rzeczeni pracownicy zwrócili się do nas z zapytaniem, czy nie weźmiemy psa na swój wikt. Jako że na dniach zwalniało się nam miejsce w domu tymczasowym, 11 lutego wystosowaliśmy do gminy pismo pdf pdf z propozycją przyjęcia psa -  za 10 zł brutto na dobę (gmina schronisku w Dyminach zobowiązana jest płacić 16 zł). Żądanie zapłaty (symbolicznej zresztą) za opiekę nad psem podyktowane było naszymi trudnościami finansowymi oraz faktem, że w ciągu ostatnich 2 lat z jędrzejowskich ulic i wsi zabraliśmy przynajmniej 100 bezdomnych psów, za których opiekę i wydatki nigdy nie otrzymaliśmy od gminy złotówki rekompensaty. Mówiąc wprost – gmina wyręczając się w swoich ustawowych obowiązkach (art. 11 ustawy o ochronie zwierząt) naszą ciężką i wolontariacką pracą, jednocześnie odżegnuje się od jakiejkolwiek współpracy z nami. Sprytne. Ale przecież tym razem daliśmy argument, który powinien jednoznacznie rozstrzygnąć o przekazaniu nam psa - argument w postaci konkurencyjnej stawki dziennej za usługę. W końcu gminna kasa nie jest własną skarbonką odpowiedzialnej za wywózkę bezdomnych psów do Dymin inspektor Iwony Kasperek z Wydziału Inwestycji i Utrzymania Infrastruktury Technicznej - tylko publicznymi pieniędzmi, których prawidłowe wydatkowanie reguluje ustawa o finansach publicznych.

Z uwagi na dobro zwierzaka, 17 lutego monitowaliśmy sprawę, ponieważ oprócz tego, iż samorząd jędrzejowski do współpracy chętny nie jest, potrafi odpowiadać na nasze pisma po kilku miesiącach lub nie odpowiadać na nie wcale. W czasie telefonicznej rozmowy z zastępcą burmistrza Marcinem Piszczkiem, dowiedzieliśmy się, że owszem, nasza oferta jest wielce konkurencyjna i w związku z tym gminny radca prawny i wspomniana wcześniej inspektor Kasperek mają przeanalizować sprawę od strony prawnej . Ale podobno problem mieli wielki i bronili się przed tym umową podpisaną z Dyminami. Na marginesie - z tymi samymi Dyminami ma podpisaną umowę Gmina Chęciny, której bynajmniej nie przeszkadza to odpłatnie przekazywać nam pod opiekę swoje bezdomniaki. Pieniądze gminy zaoszczędzone, psy wysterylizowane i w nowych domach, a my zadowoleni, że udało nam się uratować kilka kolejnych sztuk przed zgniciem w schronisku. Najwyraźniej jednak percepcja jędrzejowskich włodarzy nie jest w stanie ogarnąć i przyswoić takiej dawki informacji, ponieważ sprawa się przeciągała...

W piątek, 19 lutego, przed 9 rano, kolejny telefoniczny monit do zastępcy burmistrza Piszczka – odpowiedź, iż radca i inspektor Kasperek siedzą już nad papierami i że wywóz psa do Dymin został wstrzymany. Naiwni jak dzieci we mgle, uwierzyliśmy w te piękne zapewnienia i spokojni o los psa czekaliśmy na podpisanie umowy.

Następnego dnia, zupełnie przypadkowo, dowiedzieliśmy się, że pies został wywieziony do Dymin w piątek, 19 lutego, ok. 10 rano (sic!), a więc tuż po rozmowie z elokwentnym vice... Pod wyrokiem na zwierzę podpisał się podobno burmistrz naszego zacnego miasteczka, Marek Wolski.

W poniedziałek, 22 lutego, natychmiast podjęliśmy próbę wydostania psa ze schronu (który w niedzielę jest nieczynny). Okazało się, że zdziczałe obyczaje panujące w tym obozie zagłady dla psów i kotów nakazują przed adopcją zwierzęcia uzyskać zgodę gminy, z której ono pochodzi (sic!)....???...A więc następna szykana – musimy się prosić o pozwolenie na zabranie psa ze schronu (!!). Vice Piszczek bardzo niechętnie takowej zgody w końcu udziela, nie komentując ani słowem swoich poprzednich słów. No ale do tego potrzeba minimalnej choćby kindersztuby i honoru. A tego wśród naszych urzędników nie uświadczysz.

Psina od razu trafiła do najlepszej kieleckiej przychodni weterynaryjnej - Świętokrzyskiego Centrum Weterynarii. Żuczek (tak dostał od nas na imię) okazał się wymęczonym staruszkiem, ok. 10-letnim, półślepym, bez zębów, z sierścią i skórą w okropnym stanie, podgojoną raną naokoło brzucha (wygląda jakby po wnykowym oczku, albo brutalnie użytym chwytaku), zarobaczonym, zapchlonym, a co najgorsze – z podejrzeniem nosówki (wszystkie niezaszczepione psy wychodzą z Dymin zarażone tą chorobą). Ponad 2 tygodnie trwała walka o jego życie.

25 lutego Urząd Miejski dostarczył nam odpowiedź w sprawie Żuczka pdf pdf.

Żuczek - mały, zabiedzony, bezdomny kundelek, jakich tysiące w naszym pięknym kraju. Dziwić by mogła afera, jak rozpętała się za jego przyczyną. I by dziwiła, a nawet śmieszyła, gdyby nie smutna konstatacja, że to pies, nad którym, przez swoją ignorancję, złośliwość i chore ambicje, znęcał się urzędnik. Nie jakiś smalcownik, rozmnażacz, pseudohodowca, organizator nielegalnych psich walk, ale właśnie urzędnik, wydawałoby się oświecony, zapewne po studiach, mający ustawowy obowiązek roztoczenia nad zwierzęciem opieki. Albo przynajmniej nieprzeszkadzania, jeśli inni chcą tę opiekę (prawdziwą i rzetelną) sprawować.

Historia Żuczka jest ważna także przez to, że stanowi przykład i czubek góry lodowej patologii urzędniczej panującej na polskiej prowincji (czy aby tylko na prowincji?). Jędrzejowscy urzędnicy samorządowi panoszą się tutaj jak udzielni książęta na dziedzicznych włościach, traktując ideę służby publicznej ze wstrętem równym pochyleniu się nad zapchlonym, śmierdzącym psem, publiczne pieniądze gminy to dla nich prywatna skarbonka, a zadania jakie przed nimi postawiono to tylko pretekst do załatwienia swoich spraw i interesów. A wszystko to w atmosferze bezkarności i wiary w ewentualną reelekcję. Jeśli Polska ma stać się prawdziwą Europą, to czas ich wreszcie z tego bezrefleksyjnego błogostanu wyprowadzić.

Po wstępnym ustabilizowaniu stanu zdrowia, Żuczek trafił do naszego domu tymczasowego. Sądziliśmy, że zostanie tam do końca życia, bo kto w Polsce chciałby zaadoptować starego, niepięknego psa...? A jednak ... 30 października 2010 r. Żuczek pojechał do swojego nowego domu w woj. kujawsko-pomorskim.

Ostatnio dodane

28 kwiecień 2024
09 kwiecień 2024

Apel o adopcje

Już w nowym domu

18 październik 2016
18 październik 2016
19 październik 2016

analytics  Google Analytics